wtorek, 24 grudnia 2013

Troszkę o pracy mili rodacy cz. ostatnia

SIERPIEŃ – WRZESIEŃ ROKU 2013

Musiało minąć trochę czasu żeby strawić sytuację sprzed 3 miesięcy. Przez 31 dni sierpnia napięcie w pracy było nie do wytrzymania tym bardziej dla mnie, bo przez bite 3 tygodnie robiłam bez wytchnienia dniówki po 12 godzin byle tylko jechać na tygodniowy pseudo urlop, bo na zleceniu nie istnieje coś takiego jak urlop. Kierowniczka przez swoje ostatnie dni kariery siedziała w Egipcie więc nie mogłyśmy sobie pozwolić na braki w pracowniczej obsadzie. Dobijała też tajemnica na temat nowej kierowniczki. Plotki nie miały końca, momentami wywracało człowiekowi żołądek do góry nogami. Jedno było pewne, że z końcem sierpnia i odejściem poprzedniej kierowniczki każdej z nas kończyła się umowa a to czy zostanie ona przedłużona zależało od nowej szefowej. Dodatkowe wrzody powodowała nadchodząca inwentaryzacja bowiem za każde braki odpowiadali pracownicy. Próg wynosił 2500zł i w tym musiałyśmy się zmieścić.
O tym kto nas przejął dowiedziałam się dzień po inwentaryzacji ponieważ musiały być obecne obydwie kierowniczki. Okazało się, że nasz salon przejęła kierowniczka z drugiego sklepu w Zabrzu a na swoje miejsce awansowała jedną z pracownic. W międzyczasie na sam koniec sierpnia zostałam wysłana na dwudniowe szkolenie do Krakowa aby nauczyć się nowych standardów obsługi klienta jakie były wymagane w opisywanej firmie „X”.

Na wieść o tym kto miał od września być moją kierowniczką nawet się ucieszyłam, dogadywałyśmy się świetnie, była osobą chętną do pomocy, nie mogłam powiedzieć na nią złego słowa. Niestety już na samym początku września zrozumiałam jak strasznie ja byłam naiwna a panna J. – wewnątrz firmy nazywana „Kryśką” – fałszywa.

Przez 30 dni byłam świadkiem odpierdalania takich szopek, że włosy się jeżyły każdego dnia, w którym moja noga przekraczała próg sklepu. Umowę dostałyśmy na miesiąc żeby mogła nas „wypróbować” jakbyśmy były co najmniej nowym meblem w pokoju, który można wyrzucić jak się nie sprawdzi. Przewróciła sklep do góry nogami, wprowadziła nowe zasady, które były tak absurdalne jak podgrzanie zimnej zupy i czekanie aż ostygnie. Przykładem takiego absurdu było wyrzucenie zszywacza: fajnego, działającego i co najważniejsze bardzo solidnego bo metalowego zszywacza. Zamiast tego kupiła nie to róż, nie fiolet malutki „kieszonkowy” zszywacz z chińskiego plastiku, który... nie zaciskał na papierze zszywek do tego setki kolorowych karteczek do notatek i opakowanie zszywek w 6 kolorach jakby tradycyjne srebrne były gorsze.

Próbowałam to sobie tłumaczyć tym, że się stara, że chce się wykazać ale to była zaledwie kropla w oceanie czasochłonnych pierdoletów, które wymyślała żeby zamiast ułatwić nam pracę to ją utrudniały. Nowa szefowa choć wyglądała na 35 lat miała 23 wiosenki.
Myślę, że ¾ jej poczynań wynikało z szybkiego awansu w poprzedniej pracy. Funkcja odwaliła do główki a woda sodowa zaczęła się wylewać uszami. Po dwóch godzinach spędzonych ze mną na pierwszej wspólnej zmianie zaprosiła mnie na zaplecze i powiedziała, że jestem bardzo nie miła i chamska dla klientów (przypomnę, że pracowałam 7 miesięcy) natomiast następnego dnia innej pracownicy powiedziała, że jest bardzo zadowolona z mojej pracy i podejścia do klientów.

Wiedziałam już że „Kryśka” ma zwyczajnie coś z deklem i bez ziółek nie dam rady tam nerwowo wytrzymać. Kilka dni przed samym końcem września zapytała mnie czy chcę jakieś wolne dni na październik, bo robi nowy grafik. Następnego dnia pokazała mi nowy grafik ale zamiast mnie był jakiś chłopak, którego przyjęła krótko po tym jak zapytała mnie o dni wolne. Stwierdziła, że mam stare przyzwyczajenia, których ona nie toleruje i rzekomo „kradnę” paragony przez co mam najwyższą sprzedaż. Tylko jak miałam nie mieć najwyższych wyników skoro we wrześniu miałam kilkanaście nadgodzin a kierowniczka przeważnie całą swoją zmianę przesiadywała na zapleczu z nogami na stole przy którym jadłyśmy...?

Miesiąc po wyrzuceniu mnie dowiedziałam się jak ogromnym przekrętem był jej awans z małego saloniku w centrum miasta do dużego sklepu w którym ja zaczynałam pracę. Poprzednia kierowniczka była śledzona. Do zarządu trafiały przypadkowe zdjęcia choćby takie gdy W. siedzi przy ladzie ale nikt już nie udowodni, że usiadła na kilka sekund.
Po 12 godzinach stania kręgosłup potrzebował czasami odpoczynku lecz to już nikogo nie obchodziło. Lipcowa próba zwolnienia mnie to także była sprawka „Kryśki”, która przekonywała W., że powinna się mnie pozbyć. Regionalny dostawał wciąż maile ze skargami na W. więc to się nie mogło skończyć inaczej...

Cóż... nowa kierowniczka dopięła swego. Wymieniła dwie najbardziej jej zagrażające osoby i zatrudniła posłuszne pieski, bo inaczej tego opisać nie idzie. Najbardziej przykre w tym wszystkim jest to, że człowiek przez 7 miesięcy zżyje się ze swoją ekipą a przyjdzie taki pasożyt i pożre do gołych kości chęć do pracy, z której czerpał radość. Pewnie nie ja pierwsza i nie ostatnia padłam ofiarą tak potwornej gry na ludzkich emocjach szkoda tylko, że tak mało osób o tym mówi...

Moje postanowienie noworoczne? Zapomnieć.

Wszystkim odwiedzającym stronę życzę Wesołych Świąt!
Kasia

 Zabrze, ul Ks Kostki.

Na dokładkę delikatny sentymentalny kawałek z romantycznym refrenem dobrze odzwierciedlający sporą cześć społeczeństwa :-)

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Tak się zastanawiałem (tak po mojymy-naszymu) czy tobie chodzi o chlywiki?

      Usuń
  2. Nie sądziłam, że kiedyś doczekam się momentu w którym ktoś artystycznie spojrzy na moje chlywiki :P Na tym zdjęciu wyglądają korzystniej niż w realu.

    Pozdrawiam
    Właścicielka chlywika nr dwa z lewej :P

    OdpowiedzUsuń