Mam nadzieję, że dla każdego ten Nowy Rok rozpoczął się bez problemowo oczywiście nie licząc 75% i wciąż rosnącego bezrobocia, drożyzny w sklepach, zapowiedzi kolejnych podwyżek prądu, wody, gazu, benzyny, opłat za wywożenie śmieci i zapewne kolejnego zagrożenia końcem świata, bo się jakimś Aztekom kalendarz skończył...
Ale na szczęście jak zazwyczaj są złe wiadomości to w parze bywają też i dobre wieści. W „Modzie na Analoga” o złych rzeczach się nie pisze dlatego też tematem dzisiejszego przynudzania będzie „analogia” od kuchni. Nawet pojęcia nie macie jak dosłowne będzie te „od kuchni”. Wszystkie fotografie analogowe, które tu podziwiacie powstają właśnie w tymże pomieszczeniu oczywiście nie licząc momentów naświetlania kadrów w plenerze ;)
Widziane moimi oczami...
Jako osoba chorobliwie pedantyczna, nad wyraz uczulona na bałagan mogę stwierdzić, że fotografia analogowa od kuchni to kompletny bajzel. Nie ma miejsca gdzie nie leżałby jakiś foto – gadżet. Korexy, kuwety w rastafariańskich kolorach (żółte, czerwone, zielone), jakieś końskie strzykawki do odmierzania 100ml wywoływacza (przynajmniej taką mam oficjalną wersję). Zaglądając do sporej szafy w antryju (przedpokoju) znajdujemy karton a w nim... no właśnie; w kartonie mnóstwo woreczków z białymi granulkami, proszkami, płynami, miksturami. Na pierwszy rzut oka to wygląda jak dobytek zaawansowanego narkomana, ale... borax (dla dociekliwych: tetraboran sodu) to się chyba średnio nadaje do wciągania nosem zwłaszcza po przeczytaniu przepisu na wywoływacz. Ach! Zapomniałabym o kilku szczypcach do papieru (choć ja bym to wolała wykorzystać do wyciągania ogórków ze słoika), dłuuugim cienkim termometrze, lejku i dwóch dzbankach z miarkami tak dokładnymi, że na każdym jest różnica z pół litra ;)
W lodówce na drzwiach nie znajdziemy jajek ani majonezu tylko Ilfordy, 300 metrów Orwo i 100 metrów Polypana a do tego z 50 ponawijanych kasetek z filmem „na metry”. Szafka obok niestety także – jak na kuchnię przystało – nie zawiera garnków ani patelni. Można za to znaleźć karton po butach wypełniony papierami od rozmiaru znaczka pocztowego po 18x24 i fragmenty powiększalnika firmy Opemus; a dlaczego tylko fragmenty? Ponieważ nie mieścił się w całości, więc jego reszta znajduje się.... w sypialni analogowego guru – Damiana G
.
W szafie, na szafie, przy szafie i obok szafy można znaleźć - poza rozrzuconymi skarpetkami rzecz jasna – jakieś fragmenty różnorakich aparatów, obiektywy, torby i maskownica. Na stole przy całym tym centrum dowodzenia światem leży skaner... niczym jasna gwiazda na tle czarnego nieba rozświetla mrok swoją lampą :D
Na półce tuż przy radiu stoją książki z takimi tytułami jak „Fotografia, technika i technologia” Cypriana, „Zawód fotoreporterzy” Kosidowskiego i coś bardziej przygodowego Kazimierza Nowaka „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd”. Hmmm... a czy wspominałam, że na samym środku łoża Damiana leży segregator wypełniony po brzegi negatywami w pergaminowych koszulkach? Cóż... każdy ma swojego misia ;)
Na tym dzisiaj skończę ale już niebawem do Was wrócę z czymś gorętszym!
Pozdrawiam prosto z fotograficznego pola boju, Kasieńka.
I ten bajzel właśnie uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńJak ty to chopie ogarniesz jak Farorz zechce wpaść po kolędzie? :)
OdpowiedzUsuńFarorz omijo moja chałpa.
Usuń666 ?
UsuńKasia zapomniała jeszcze napisać co mam w piwnicy :P Tam ona nie wchodzi, ale tam mam chemie w butelkach, a prochy wiadomo z powodu wilgoci trzymam w domu.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń