Pokazywanie postów oznaczonych etykietą troszkę o pracy mili rodacy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą troszkę o pracy mili rodacy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 24 grudnia 2013

Troszkę o pracy mili rodacy cz. ostatnia

SIERPIEŃ – WRZESIEŃ ROKU 2013

Musiało minąć trochę czasu żeby strawić sytuację sprzed 3 miesięcy. Przez 31 dni sierpnia napięcie w pracy było nie do wytrzymania tym bardziej dla mnie, bo przez bite 3 tygodnie robiłam bez wytchnienia dniówki po 12 godzin byle tylko jechać na tygodniowy pseudo urlop, bo na zleceniu nie istnieje coś takiego jak urlop. Kierowniczka przez swoje ostatnie dni kariery siedziała w Egipcie więc nie mogłyśmy sobie pozwolić na braki w pracowniczej obsadzie. Dobijała też tajemnica na temat nowej kierowniczki. Plotki nie miały końca, momentami wywracało człowiekowi żołądek do góry nogami. Jedno było pewne, że z końcem sierpnia i odejściem poprzedniej kierowniczki każdej z nas kończyła się umowa a to czy zostanie ona przedłużona zależało od nowej szefowej. Dodatkowe wrzody powodowała nadchodząca inwentaryzacja bowiem za każde braki odpowiadali pracownicy. Próg wynosił 2500zł i w tym musiałyśmy się zmieścić.
O tym kto nas przejął dowiedziałam się dzień po inwentaryzacji ponieważ musiały być obecne obydwie kierowniczki. Okazało się, że nasz salon przejęła kierowniczka z drugiego sklepu w Zabrzu a na swoje miejsce awansowała jedną z pracownic. W międzyczasie na sam koniec sierpnia zostałam wysłana na dwudniowe szkolenie do Krakowa aby nauczyć się nowych standardów obsługi klienta jakie były wymagane w opisywanej firmie „X”.

Na wieść o tym kto miał od września być moją kierowniczką nawet się ucieszyłam, dogadywałyśmy się świetnie, była osobą chętną do pomocy, nie mogłam powiedzieć na nią złego słowa. Niestety już na samym początku września zrozumiałam jak strasznie ja byłam naiwna a panna J. – wewnątrz firmy nazywana „Kryśką” – fałszywa.

Przez 30 dni byłam świadkiem odpierdalania takich szopek, że włosy się jeżyły każdego dnia, w którym moja noga przekraczała próg sklepu. Umowę dostałyśmy na miesiąc żeby mogła nas „wypróbować” jakbyśmy były co najmniej nowym meblem w pokoju, który można wyrzucić jak się nie sprawdzi. Przewróciła sklep do góry nogami, wprowadziła nowe zasady, które były tak absurdalne jak podgrzanie zimnej zupy i czekanie aż ostygnie. Przykładem takiego absurdu było wyrzucenie zszywacza: fajnego, działającego i co najważniejsze bardzo solidnego bo metalowego zszywacza. Zamiast tego kupiła nie to róż, nie fiolet malutki „kieszonkowy” zszywacz z chińskiego plastiku, który... nie zaciskał na papierze zszywek do tego setki kolorowych karteczek do notatek i opakowanie zszywek w 6 kolorach jakby tradycyjne srebrne były gorsze.

Próbowałam to sobie tłumaczyć tym, że się stara, że chce się wykazać ale to była zaledwie kropla w oceanie czasochłonnych pierdoletów, które wymyślała żeby zamiast ułatwić nam pracę to ją utrudniały. Nowa szefowa choć wyglądała na 35 lat miała 23 wiosenki.
Myślę, że ¾ jej poczynań wynikało z szybkiego awansu w poprzedniej pracy. Funkcja odwaliła do główki a woda sodowa zaczęła się wylewać uszami. Po dwóch godzinach spędzonych ze mną na pierwszej wspólnej zmianie zaprosiła mnie na zaplecze i powiedziała, że jestem bardzo nie miła i chamska dla klientów (przypomnę, że pracowałam 7 miesięcy) natomiast następnego dnia innej pracownicy powiedziała, że jest bardzo zadowolona z mojej pracy i podejścia do klientów.

Wiedziałam już że „Kryśka” ma zwyczajnie coś z deklem i bez ziółek nie dam rady tam nerwowo wytrzymać. Kilka dni przed samym końcem września zapytała mnie czy chcę jakieś wolne dni na październik, bo robi nowy grafik. Następnego dnia pokazała mi nowy grafik ale zamiast mnie był jakiś chłopak, którego przyjęła krótko po tym jak zapytała mnie o dni wolne. Stwierdziła, że mam stare przyzwyczajenia, których ona nie toleruje i rzekomo „kradnę” paragony przez co mam najwyższą sprzedaż. Tylko jak miałam nie mieć najwyższych wyników skoro we wrześniu miałam kilkanaście nadgodzin a kierowniczka przeważnie całą swoją zmianę przesiadywała na zapleczu z nogami na stole przy którym jadłyśmy...?

Miesiąc po wyrzuceniu mnie dowiedziałam się jak ogromnym przekrętem był jej awans z małego saloniku w centrum miasta do dużego sklepu w którym ja zaczynałam pracę. Poprzednia kierowniczka była śledzona. Do zarządu trafiały przypadkowe zdjęcia choćby takie gdy W. siedzi przy ladzie ale nikt już nie udowodni, że usiadła na kilka sekund.
Po 12 godzinach stania kręgosłup potrzebował czasami odpoczynku lecz to już nikogo nie obchodziło. Lipcowa próba zwolnienia mnie to także była sprawka „Kryśki”, która przekonywała W., że powinna się mnie pozbyć. Regionalny dostawał wciąż maile ze skargami na W. więc to się nie mogło skończyć inaczej...

Cóż... nowa kierowniczka dopięła swego. Wymieniła dwie najbardziej jej zagrażające osoby i zatrudniła posłuszne pieski, bo inaczej tego opisać nie idzie. Najbardziej przykre w tym wszystkim jest to, że człowiek przez 7 miesięcy zżyje się ze swoją ekipą a przyjdzie taki pasożyt i pożre do gołych kości chęć do pracy, z której czerpał radość. Pewnie nie ja pierwsza i nie ostatnia padłam ofiarą tak potwornej gry na ludzkich emocjach szkoda tylko, że tak mało osób o tym mówi...

Moje postanowienie noworoczne? Zapomnieć.

Wszystkim odwiedzającym stronę życzę Wesołych Świąt!
Kasia

 Zabrze, ul Ks Kostki.

Na dokładkę delikatny sentymentalny kawałek z romantycznym refrenem dobrze odzwierciedlający sporą cześć społeczeństwa :-)

sobota, 23 listopada 2013

Troszkę o pracy mili rodacy cz.4

CZERWIEC – LIPEC ROKU 2013

cd. Im więcej czasu mija tym z większej ilości przekrętów zdałam sobie sprawę. Piramida czynów i konsekwencji urosła do olbrzymich rozmiarów. Uświadomiłam sobie przeżywając na własnej skórze kim jest człowiek. Nie w zakładzie pracy ale w Polsce – w kraju, w którym człowiek jako zwykły pracownik jest nikim, jest szmatą służącą szefostwu do wycierania zostawionych po sobie brudów.

Moja praca, o której powstają te artykuły nie wiele się różniła. Pominę opisywanie czerwca, bo miesiąc zleciał na bieganiu po centrum handlowym w godzinach pracy i dobieraniu ówczesnej kierowniczce stroju kąpielowego na wyjazd do Egiptu. Dodatkowo zaczął się „sezon” na szkolenia więc co chwilę W. znikała na kilka dni.

Lipiec nie był już tak spokojny. Pewnego wieczoru kierowniczka ni stąd ni zowąd oznajmiła mi, że któraś z nas idzie do zwolnienia, bo tak sobie życzy kierownik regionalny. Okazało się, że do „odstrzału” jestem pierwsza w kolejce. Sprawa wyglądała kiepsko, kierownik regionalny akurat tego samego dnia wyjechał na Mont Blanc, więc nie miałam szans na jakikolwiek kontakt z nim aby dowiedzieć się dlaczego chce mnie zwolnić skoro miałam najwyższe wyniki sprzedażowe na sklepie.

Postanowiłam się poradzić zaprzyjaźnionej kierowniczki z drugiego zabrzańskiego supermarketu. Była bardzo zdziwiona gdy się dowiedziała o planach kierownictwa wobec mnie i poradziła żebym do kierownika regionalnego napisała maila, gdyż jest większa szansa, że przeczyta i odpisze. Tak też zrobiłam i po kilku dniach otrzymałam odpowiedź, że on nic na ten temat nie wie i jak tylko wróci z urlopu to pojawi się na sklepie aby całą sytuację wyjaśnić.

Był koniec lipca.
Kierowniczka chodziła jak na gwoździach, wszyscy przeczuwali, że W. zostanie zwolniona dlatego się wycwaniła i przygotowała wypowiedzenie. Zasada był prosta: jeśli ona da wypowiedzenie będzie miała jeszcze miesiąc pracy; jeśli zwolni ją kierownik regionalny odchodzi natychmiastowo. Następnego dnia pojawił się B., od progu trzymał wypowiedzenie dla W. – ona nie miała szans żeby jemu wręczyć swoje szybciej. Została zwolniona o dziwo z miesięcznym okresem wypowiedzenia i zatwierdził jej oficjalnie wyjazd na urlop a mi pogratulował świetnych wyników. Tym gestem zakończyła się ostatnia lipcowa zmiana a rozpoczęła się sierpniowa gonitwa...

Skan negatywu, pinhol z smieny 8m, cmentarz żydowski Zabrze

sobota, 12 października 2013

Troszkę o pracy mili rodacy cz.3

Maj roku 2013
Wspomnienia są wciąż żywe nawet po 5 miesiącach. Gdyby to była zwykła praca może już bym o wszystkim zapomniała jednak...

Tym razem przedstawię problem z jakością odzieży, która jest szeroko reklamowana lecz niestety jej jakość jest nieproporcjonalnie niska do ceny. Poruszę również kilka wątków dotyczących klientów ale to troszkę później. Zacznijmy od tego, że gdy przyjęłam się do sklepu wszelakie dokumenty miały swoje segregatory: dokumenty księgowe, kasowe, spedycje, dostawy itp. Jednak największą moją uwagę przyciągał niebieski segregator z reklamacjami. Dlaczego? Ponieważ uginał się od ilości składanych reklamacji. Dotyczyły wszystkiego: urwana szelka w plecaku, rozerwany szew w skarpetce, odpadł zamek w kurtce, odkleiło się logo w polarze, kaptur przecieka, a nawet oderwał się rękaw bluzy w miejscu szycia. Przyjmowałam większość reklamacji ze zgrozą. Klienci pytali jakim cudem stało się to czy tamto skoro to taka prestiżowa marka, cóż ja miałam wtedy odpowiedzieć, że „zdarza się” ? Po czasie spisywałam reklamacje mechanicznie – nie wnikałam dlaczego coś się spieprzyło, rzeczy droższe powyżej 400zł były naprawiane a za rzeczy tańsze były zwroty gotówki. Dział reklamacji nawet nie zawracał sobie głowy naprawianiem „tanich” rzeczy, gdzie czasem wystarczyło coś przyszyć. Każdy taki zwrot powiększał nam plan targetowy. W ciągu miesiąca było to nawet 6 tys. zł do nadrobienia. Podczas spisywania jednej takiej reklamacji, do której trzeba było zeskanować paragon zastępczy wraz z kodem odzieży doznałam szoku. Akurat skanowaniem zajmowała się moja kierowniczka, która otwarła pokrywę skanera, położyła kod i... goniła przesuwające się światło w skanerze tworząc kod rodem z paczki chrupek – taki formatu A4. Gdy zadała mi pytanie „dlaczego mi to takie wyszło” nie mogłam wyjść z podziwu inteligencji ludzi na kierowniczych stanowiskach. Rażąca była również jej znajomość ortografii. Osobiście mam na tym punkcie bzika, drgawek dostaję na widok takich błędów jak „ktury” czy „rze” a niestety moja kierowniczka bardzo lubiła popełniać błędy wręcz niewybaczalne. Kiedyś przed wizytą kierownika regionalnego musiałyśmy zmienić ceny w ekspozytorach, zadanie akurat przypadło jej. Po skończeniu cenówek moim oczom ukazała się informacja „KÓRDKA od...” Już się chciałam ironicznie zapytać co to jest ta kórdka ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Oczywiście na moje sugestie, że jest to błąd W. stwierdziła, że B. nie zauważy no i się nie pomyliła – nie zauważył. Poziom ich inteligencji wskazywał na 0.

Często odzież, która przychodziła w dostawach była mokra, zachodząca pleśnią nie mówiąc o rybnym smrodzie. Kontrola, która miała odzież sprawdzać w Polsce często odsyłała transport z Chin wprost na sklepy a te dopiero po rozpakowaniu miały ocenić czy odzież się nadaje do sprzedaży. Raporty były wysyłane a ciuchy rzecz jasna bez kontroli trafiały na wieszaki a nóż klient nie zauważy jeśli faktycznie czegoś brakowało czy coś było nie tak...

No właśnie... klienci.
Bez końca można wymieniać typy i zachowania klientów. Od ekshibicjonistów, zboczeńców po zazdrośników i frustratów. Koleżanki się śmiały, że do ekshibicjonistów mam szczęście, bo zawsze byłam na zmianie gdy jakiś nagus nie zasłonił kotary w przymierzalni żeby się kątem oka upewniać czy któraś z nas patrzy na jego fujarkę wyprężoną w stronę lustra. Takich trzeba było olewać i najlepiej iść na drugi koniec sklepu wtedy ekshibicjonista się zniechęcał i wychodził z miną jakby go ktoś obraził. Ze zboczeńcami było gorzej. Im bardziej się ich ignorowało tym bardziej byli nachalni w swoich słowach nie rzadko mówiąc rzeczy dozwolone od lat 18, których zdecydowanie nie chciałyśmy słuchać (no może jedynie kierowniczka się podniecała). Ja się z ciężką klientelą nie certoliłam; jak ktoś przeginał i naruszał moje 50cm przestrzeni interpersonalnej to zazwyczaj usłyszał co myślę na ten temat i grzecznie wychodził. Sporadycznie trafiały się osobniki krzyczące o braku wychowania, gdy takiemu zwróciłam uwagę że nie jestem jego koleżanką. Zazdrosne natomiast były najczęściej kobiety, gdy nie daj Boże chciało się pomóc jej przepoconemu neandertalowi w dresie i miną mówiącą „masz jakiś problem?”. Takie pary pozostawiało się wbrew procedurom na pastwę losu w tym sportowym gąszczu, bo cholera wie jak głęboko tipsy lwicy podczas obrony samca mogą wbić się w oczy... Ostatnim dość kontrastowym typem klienta jest frustrat. Najczęściej faceci, którzy się awanturują do wszystkich i o wszystko. Wypracowałyśmy nawet portret psychologiczny takiego typa: mąż pod pantoflem z ostrą szpilką, który wyładowuje się na obcych kobietach, bo jak się w domu odezwie nie tak jak trzeba to będzie szlaban na seks. Dla takich trzeba być wbrew pozorom uprzejmym – to ich zbija z tropu i łagodnieją.

Na razie to tyle o kulisach pracy z klientami i reklamacjami.
Majowy plan został wyrobiony na 110%, była wysoka premia. Umowę dostałam na 3 miesiące. Miałam sobie spokojnie pracować do końca sierpnia, grafik na czerwiec był trochę przychylniej ułożony... kończyłam jeden dzień o 15 :-D
Kierowniczka miała w sierpniu wyjechać do Egiptu, zaczęły się przygotowania do wyjazdu oraz kolejne rewelacje związane z jej pracą i „ogromnym” oddaniem firmie... cdn.


sobota, 5 października 2013

Troszkę o pracy mili rodacy cz. 2

Kwiecień roku 2013
cd. Pierwszego dnia pracy w nowym miesiącu stawiłam się w dobrym humorze. Pełna optymizmu wparzyłam na zaplecze żeby się przebrać w robocze ciuszki, otwieram drzwi i co widzę? Jakiś stary facet siedzi na krześle i się obleśnie uśmiecha. Myślę sobie – pewnie ktoś z zarządu firmy wpadł na wizytację. Wchodzi za mną kierowniczka i rzuca hasło „poznaj Krzyśka”. Podaliśmy sobie ręce na przywitanie po czym obleśny pan sobie poszedł a kierowniczkę wzięło na zwierzenia...

Tak się oto dowiedziałam iż pan Krzysztof lat 54 był kiedyś jej kochankiem (ona lat 26). Romans był burzliwy tym bardziej, że moja przełożona miała wtedy narzeczonego i zostało jej kilka tygodni do ślubu z Rafałem ale niestety do ślubu nigdy nie doszło, ponieważ W.B. postanowiła zdradzić kochanka i narzeczonego z pierwszą swoją miłością – Michałem. Po tych zwierzeniach zadałam sobie pewne pytanie. Skoro Krzysztof był KIEDYŚ jej kochankiem to co on przepraszam bardzo robił na zapleczu sklepu, gdzie tak właściwie wstęp ma tylko personel?! Odpowiedź miała wkrótce nadejść...

Kilka dni pracy minęło całkiem przyzwoicie jak na pracę w sklepie przystało aż do momentu otrzymania drogą mailową wyników TK. Czym było TK dowiedziałam się dopiero po miesiącu pracy. Jest to mianowicie Tajemniczy Klient wysyłany przez firmę do sklepu, który ma być badany tzw. „ankietą Tajemniczego Klienta”. Ankieta składała się z 8 stron formatu A4. Sprawdzane było wszystko: czy są zapalone światła, czy po wejściu do sklepu pracownik powiedział „dzień dobry”, czy minimum 5 przypadkowo sprawdzonych rzeczy ma ceny i wisi  prawidłowo na wieszaku czyli logiem do przodu. Wymieniać tak można w nieskończoność zawartość ankiety; okazało się, że zaledwie po kilku dniach pracy w marcu to na mnie trafił TK i dlatego mój wynik wynosił zaledwie 86%. Jak na początkującą osobę nie był to zły wynik. Takich „rewelacji” było bardzo dużo. Kwietniowy grafik oczywiście znowu był do dupy... wszystkie zmiany do 21, praktycznie każdy weekend roboczy, tylko pani kierownik miała zmiany do godziny 15. Doszły także zebrania raz w miesiącu i egzaminy z technologii. Każdego miesiąca każda z pracownic przechodziła test, który miał za zadanie sprawdzić poziom wiedzy o produkcie. Testy były brane z kosmosu. Pytania zupełnie nie kolidujące z aktualnym sezonem a na dodatek część technologii zawartych w pytaniach często już nie była stosowana. Brak dokładniejszych materiałów powodował, że testy pisane były na chybił trafił i nawet całkiem dobrze mi szło, bo zdawałam na dość wysoki procent.

Krzysztof był stałym gościem na salonie, okazało się, że W. wciąż z nim kręciła. Polegało to na tym, że on ją nachodził, molestował i nieraz macał na zapleczu a ona udawała, że jej się to nie podoba. Mówię iż udawała ponieważ ilekroć mu mówiła, że ma jej dać spokój to on jej tylko posłodził, klepnął w tyłek i było po staremu. Dodam, że miał dwójkę dzieci i żonę, która wiedziała o wszystkim a do tego to tolerowała. Nie byłoby w tym wszystkim nic dziwnego, nawet w tym, że dzieliła ich tak duża różnica wieku ale to, że W. była w związku z... Irkiem.

Irek – dupny dryblas, wielki łeb mały mózg chlejący piwsko na umór i rolujący W. na tyle, że średnio co drugi dzień wysłuchiwałam że się rozstają bo ona już nie wytrzymuje.

Tak dobiegł koniec miesiąca pod znakiem licznych przygód z facetami mojej kierowniczki. Stałam się jej powierniczką najdzikszych sekretów jej miłosnej alkowy, radziła się mnie we wszystkich najprywatniejszych, najintymniejszych sprawach swojego życia.

Wyniki sprzedażowe były dobre, więc widocznie dlatego zasłużyłam żeby dostać umowę na kolejny miesiąc... ale majowy grafik znowu zapowiadał się w najgorszych zmianach co powoli zaczynało mnie bardzo irytować a do tego doszły kolejne odsłony kierowniczej osobowości... cdn.

Polypan f naświetlony na 100 wołany w? Nie pamiętam. Aparat zenit 12xp z heliosem 44/m4 .

środa, 2 października 2013

Troszkę o pracy mili rodacy

Witam serdecznie po bardzo długiej przerwie (prawie rok?).
Tym razem nie będzie to Moda na Analoga, bo seria z pewnych powodów, które opiszę za chwilę poszła w odstawkę. Historia, którą dziś przedstawię nie wydarzyła się w żadnym filmie choć faktycznie byłaby świetnym scenariuszem na kryminał psychologiczny, nie jest to też wymysł mojej wyobraźni ani żaden sen. Historia wydarzyła się naprawdę i trwała co do dnia równe 7 miesięcy. Nasunie się zapewne pytanie po co to wszystko, po co to piszę?  Myślę, że takich ludzi jak ja było, jest i będzie mnóstwo. Liczę również na to, że przeczyta to ktoś kto jest po drugiej stronie szczebla hierarchii, ktoś kto nie jest „zwykłym” pracownikiem a „kimś” i zastanowi się czy aby na pewno jego podwładni nie muszą przychodzić po „ziółkach” do pracy aby z nim wytrzymać zmianę...

Teraz już bez owijania w bawełnę zapraszam do lektury, która może zawierać wyrazy dozwolone od lat 18 więc czytasz na własną odpowiedzialność :-).

Luty roku 2013
Zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną do sklepu z odzieżą sportową marki powiedzmy 5G. Obecna kierowniczka W.B. wydawała się miłą i raczej konkretną osobą. Jak to bywa na rozmowach kwalifikacyjnych wypytała mnie o zainteresowania, o wiedzę na temat firmy itp. nic konkretnego. Po rozmowie odbyłam dwugodzinną próbę czy się nadam. Polegało to na tym, że przenosiłam ciuchy z wieszaka na wieszak, jeszcze wtedy zbytnio nie czaiłam po co przenosić z jednej ściany na drugą ale praca wydała się ok. Kiedy dobiegła godzina 17 kierowniczka powiedziała, że musi się zastanowić czy wybrać mnie czy inną dziewczynę, która była przedemną. Miała mi dać znać do godziny 15 następnego dnia.

Środa była dniem nerwowym, oczekiwaniem w napięciu na telefon. Po godzinie 18 stwierdziłam, że jak zwykle to samo – trzeba szukać dalej. Zniechęcona wpakowałam się do wanny zamknęłam oczy i... słyszę jak w pokoju dzwoni telefon. Rzuciłam tylko “kurwa to ze sklepu” i wyleciałam jak Bozia stworzyła żeby odebrać. Nie pomyliłam się, zostałam zaproszona do współpracy i miałam się zgłosić 5 marca na swój pierwszy dzień...

Opóźniony telefon był wynikiem fałszywego alarmu o podłożeniu bomby w centrum handlowym, gdzie miał się znajdować “mój” sklep – ironia.

Marzec roku 2013
Po kilku późniejszych telefonach wyszło, że pracę zaczęłam od 1 marca. Grafik był trudny, każdy dzień inaczej, każda zmiana kończona o 21 ale cóż, wtedy nie marudziłam tylko zaciskałam zęby. Po tygodniu miałam pierwsze trzy „dwunastki” pod rząd, kierowniczka rzuciła mnie od razu na głęboką wodę. Chłonęłam ogrom wiedzy i procedur, którymi należało się każdego dnia posługiwać. Procedury? Na każdą czynność czy księgową czy dotyczącą zmiany wystroju były dziesiątki stron PDFów. W tej firmie nie było się tylko sprzedawcą jak głosiła umowa (zlecenie!). Było się wszystkim: sprzedawcą, księgową, magazynierem, sprzątaczką a i nawet konserwatorem czy malarzem. Było się wszystkim a tak naprawdę nikim. Po 3 tygodniach poznałam B.W. kierownika regionalnego, młody, wysoki, taki cukieras mający 28 lat i cały śląski region sklepów pod sobą. Po butach od Armaniego szło wywnioskować, że pieniędzmi podciera tyłek.

Ile zarabiałam? 6,60zł na godzinę plus premia w zależności od narzuconej przez B.W. wysokości targetu do wyrobienia. Czym był target? Target był kwotą jaką sklep musiał wyrobić w ciągu miesiąca. Powiedzmy, że w marcu było to 96,000zł.
Cała praca opierała się na Tabeli targetowej do której wpisywało się dzienny utarg, ilość klientów wyliczonych za pomocą licznika zamontowanego przy wejściu, liczby paragonów oraz liczby wszystkich sprzedanych rzeczy. Z tych danych Tabela wyliczała ile zabrakło nam do wyrobienia planu dnia, liczyła średnią sztuk na paragon, efektywność danego pracownika, POT czyli potencjał sprzedaży. Cała polityka opierała się na słupkach i procentach. Niesamowite parcie szefostwa na wyrabianie planów doprowadzało personel 5 sprzedawców do bólu głowy i stresu „czy w tym miesiącu się uda”. Średnia sztuk na paragon musiała wynosić minimum 1,7 – 1,8. Chodziło w tym o to, aby jeden klient kupił jak najwięcej rzeczy na jeden paragon. Wciskało się ludziom wszystko: płyny do prania, napoje izotoniczne, skarpety byle sobie podnieść statystyki. Jako że byłam nowa pozostałe pracowniczki żerowały na mojej niewiedzy i nabijały na siebie sztuki podwójne czy nawet potrójne a na mnie rzeczy pojedyncze. Pod koniec miesiąca okazało się, że mam najgorsze sztuki na paragon i dlatego umowę dostanę tylko na kwiecień, bo kierowniczka chce sprawdzić czy po miesiącu pracy dam sobie lepiej radę w dziedzinach statystyki i podwyższę procenty.

Miesiąc marzec był miesiącem nauki. Nauki procedur, technologii odzieży, zasad obsługi klienta, które myślałam że wszędzie są takie same, że wystarczy być chętnym do pomocy i miłym. Wtedy się dowiedziałam jak bardzo się pomyliłam.
30 dni kwietnia miały być ostatecznym sprawdzianem. Zebrałam się do kupy i 1 kwietnia stawiłam się na salonie sprzedaży z dużą wiedzą, sporą pewnością siebie, świetnym kontaktem z E.B. – pracownicą, która była zaledwie tydzień dłużej niż ja i dystansem do kierowniczki, bo zauważyłam w niej pewne nieprawidłowości... cdn.




Kasia

Ja Od siebie dodam zdjęcie instytucji gdzie chyba ludzie normalnie zarabiają, aczkolwiek warunki pracy są jakie są.